niedziela, 21 września 2008

Robotnik ostatniej godziny

(Iz 55,6-9)
(Flp 1,20c-24.27a)
(Mt 20,1-16a)
XXV Niedziela Zwykła, rok A

Stał i czekał. Nie pracował, bo nikt go nie najął - nie wiadomo, czy przyszedł na rynek za późno, czy zaspał, bo odsypiał imprezę poprzedniego wieczoru. Może mu się nie chciało... A może był od rana, ale żaden z pracodawców nie zwrócił na niego uwagi. Stał i czekał. Wyglądało to tak, jakby się obijał, a on być może tęsknił za jakąś pracą i umierał z nudów smażąc się w spiekocie słońca. Żeby ten wylewany pot czemuś służył, ale nie - nie służył niczemu. Bez sensu...
A jednak całe to czekanie do wieczora nie było aż tak bezsensowne, jak by się mogło wydawać. Trzeba było czekać cierpliwie, bo Ktoś nieustannie ściągał nowych pracowników do pracy u siebie. Ktoś przychodził na ten miejski rynek i wciąż zapraszał kolejnych ludzi. Nie obiecywał wiele - mówił, że da, co się należy. Tak samo powiedział, gdy podszedł do Robotnika Ostatniej Godziny. Do mnie...

Dziwne. Mam obiecaną "słuszną" zapłatę, ale jednocześnie mam pełną świadomość, że owa słuszność płynie nie tyle z mojej pracy, co z miłości Tego, który mnie wezwał. Swoją drogą, świadomość, iż nie zasłużyłem na tak hojną dniówkę jakoś mnie uspokaja. Wolę nie usłyszeć słów skierowanych do tych "pierwszych": weź co twoje i odejdź. Wolę nie odchodzić. Wolę zostać.

Brak komentarzy: